Sprawa polskiego sędziego Tomasza Szmydta, który uciekł na Białoruś, jest bezprecedensowa w historii Polski. Stała się wyzwaniem zarówno dla rządzących państwem polityków, jak i dla służb kontrwywiadowczych.

Ucieczka sędziego była jak grom z jasnego nieba. Oto zawód sędziego traktowany jako niezwykle elitarny okazał się być, jak każdy inny podatny na zachowania nieetyczne, a nawet na zdradę państwa. Szok i niedowierzanie legły najprawdopodobniej u podłoża chaotycznego i niekonsekwentnego komunikowania się rządzących z mediami w tej sprawie. Zaraz po ucieczce zarówno premier RP Donald Tusk, jak i minister koordynator ds. służb specjalnych Tomasz Siemoniak wydawali sprzeczne komunikaty. Podawano, że kontrwywiad wiedział o kontaktach sędziego z Białorusią oraz, że jednak nie wiedział i ucieczce zapobiec nie mógł. To był też czas licznych wypowiedzi paraekspertów od służb specjalnych i kontrwywiadu. Wynikiem zalewu informacyjnego, a raczej niedoinformowania, nawet najważniejszych osób w państwie, był chaos informacyjny i brak jasnego przekazu.

Tymczasem na Białorusi odbywał się dobrze przygotowany spektakl propagandowy. Sędzia zdrajca przed kamerami pokazywał legitymację sędziowską i opisywał moralne zepsucie państwa polskiego. W blasku fleszy uśmiechał się i tylko lekko drżała mu dłoń, w której trzymał legitymację. Ale to pewnie z radości. Radość bycia zdrajcą w jednym, a bohaterem propagandowym w drugim kraju musi być wielka. Świetlana przyszłość celebryty kolaboranta właśnie nabierała rozpędu. Wiemy, że niedługo po ogłoszeniu faktu pobytu na Białorusi sędzia odbył wycieczkę do Rosji. Nie była ona przypadkowa. W sposób jasny i bezpośredni świadczyła ona o bliskich relacjach miedzy oboma krajami, także w kwestii organizacji działań propagandowych i o wspólnych operacjach przeciwko Polsce.

Kim był sędzia Tomasz Szmydt?

Kto nam właściwie na Białoruś uciekł? Sędzia Tomasz Szmydt to uczestnik afery hejterskiej ukierunkowanej na kompromitację i dyskredytację określonej grupy sędziów niewygodnych dla wówczas rządzącej opcji politycznej. Już sam ten fakt odbiera tej grupie zawodowej nimb elitarności i niezależności od zewnętrznych wpływów. W komentarzach towarzyszących ucieczce sędziego pojawiały się wówczas uzasadnione pytania – czy ktoś taki powinien był pozostawać sędzią? Pozostawać, a co dopiero rozpatrywać niezwykle delikatne kwestie znajdujące się w zakresie kompetencji II wydziału Wojewódzkiego Sądu Okręgowego, który m.in. zajmuje się sprawami funkcjonariuszy służb mundurowych i służb specjalnych w kwestii dostępu do informacji niejawnych (rozpatrywanie odwołań).

Ucieczka sędziego zdrajcy obnażyła nie tylko prawdę, że król jest nagi – środowisko sędziowskie też ma wiele za uszami i nie odstaje od innych grup zawodowych pozostających pod kontrolą kontrwywiadu, ale też wiele istotnych dla bezpieczeństwa państwa kwestii. Dowiedzieliśmy się, po raz kolejny, że w naszym państwie są „święte krowy” i żadna opcja polityczna tego nie zmienia. Sędzia miał kłopoty z etycznym postępowaniem i nadal pozostawał sędzią. Prowadzone przeciw niemu postępowanie „ślimaczyło się” i de facto dano mu czas na ucieczkę od odpowiedzialności. Kolejna kwestia to brak odpowiednich kompetencji służb kontrwywiadowczych do ochrony wielu grup w tym, m.in. zawodów prawniczych. Dyskusja, jaka wybuchła po ucieczce wskazywała, że być może pojawi się sprzyjający klimat by zakończyć istnienie „środowisk nietykalnych” ale szybko ucichła. Nie ma obecnie żadnych prac nad zmianą przepisów, m.in. ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW) oraz Agencji Wywiadu (AW) by objąć osłoną kontrwywiadowczą, a więc de facto możliwością prowadzenia działań operacyjno-rozpoznawczych, środowisk z niej wyłączonych.

Polecamy temat: Rosyjski wywiad werbuje agentów w darknecie >>

Ciekawą i jednocześnie smutną konsekwencją ucieczki sędziego jest przeobrażenie się jego osoby w celebrytę i aktywną postać mediów społecznościowych. Ten fakt niewiele by znaczył gdyby nie to, że jego publikacje są obserwowane, „lajkowane” i udostępniane w Polsce na potęgę. Wokół jego wypowiedzi toczą się dyskusje, które dają im „drugie” życie i uwiarygadniają w przestrzeni cyfrowej. To polscy obywatele, tak dotknięci zdradą sędziego, popularyzują jego internetową aktywność zapominając, że są to wytwory rosyjskiej i białoruskiej propagandy wymierzonej w państwo polskie.

Sprawa sędziego zdrajcy jeszcze nie została w Polsce właściwie oceniona oraz wykorzystana do działań propagandowych na rzecz państwa polskiego, a nie wbrew jego interesom. Nie wyciągnięto wniosków ważnych dla działania służb kontrwywiadowczych, nie pokuszono się o ważne decyzje prawne. Rok to za mało.

Mjr dr Anna Grabowska-Siwiec